
Nie miała baba kłopotu, zabrała się za odświeżanie
szafy.
Zaczęło się dobrze, a nawet bardzo dobrze. Na pierwszy ogień poszły boki i plecy szafy. Boki już zawoskowane czekają na resztę, a plecy?...no właśnie...
Plecy od początku posiadały małe dziurki po kołatku. Oglądałam, obstukiwałam i doszłam do wniosku, że nikt tam już dawno nie mieszka. Zaszpachlowałam dziurki masą, którą posiadałam po
renowacji fotela. Wcale się nie przejmowałam, że nie jest dobrana kolorystycznie (przecież to tylko plecy). Gdy masa szpachlowa wyschła, przeszlifowałam ją i zawoskowałam na glanc. Efekt był super! BYŁ!

Po lewej zaszpachlowane dziurki po kołatku, po prawej już po przeszlifowaniu.

Pięknie wywoskowane plecki, na zdjęciu jeden z ładniejszych fragmentów.
Ponieważ miałam przestój w pracy, zawoskowane plecy leżakowały i czekały na dalszy ciąg. Po przyjeździe z wakacji (o ZGROZO!) zauważyłam świeże dziurki po drewnojadach!!! Małe skubczyki przyczajone tylko czekały, aż spuszczę je z oka. Nauczka na przyszłość -
nie lekceważyć żadnych dziurek! Każda jest z definicji podejrzana. Pierwsza myśl była taka - kupić Fongitol i zagazować całe to towarzystwo (Fongitol nadaje się do mebli już woskowanych lub politurowanych). Ale obawiając się, że ta metoda może być zbyt łagodna, postanowiłam podjąć bardziej drastyczne kroki. Do wyboru z dostępnych
metod eksterminacji wybrałam zalanie robala i mumifikację ;-)
Mężowi po zabezpieczeniu więźby dachowej został Xylodhone T.I. Ma szersze spektrum działania w stosunku do Fongitolu, ale działa na żywe drewno. Cóż robić, zakasałam rękawy i zeszlifowałam cały wosk. Nie powiem - łatwo nie było, bo wosk skutecznie zapychał mi papier ścierny.

Dopiero po zeszlifowaniu powierzchni (miejscami dosyć mocno), można było podziwiać cały ogrom kanalików. Nie do uwierzenia! Ale ten robal ma apetyt.
Środek rozprowadziłam pędzlem, obficie smarując po powierzchni z obu stron, poczekałam aż trochę się wchłonie i zafoliowałam szczelnie folią spożywczą na 24h.

Zalewanie robaka :P

Foliowanie, czyli mumifikacja :P
Po zdjęciu folii i całkowitym wyschnięciu drewna, zabrałam się do ponownego szpachlowania. Tym razem kupiłam kit dobrany kolorystycznie ("średni dąb"). Konsystencja fajniejsza od poprzedniego. Minusem jest to, że po rozpakowaniu, zanim kit zaczął wychodzić z tubki, zwinęłam jej prawie połowę. Uważam, że to grube naciągactwo ze strony producenta, bo w stosunku do ilości ta mała tubka tania nie była.

Na łyżkę wycisnęłam trochę kitu i za pomocą plastikowej karty wcierałam i wciskałam we wszystkie szpary. Poniżej drewno po przeszlifowaniu/po kitowaniu dla porównania.

Teraz czekam jak na szpilkach, czy pojawią się nowe dziurki. Zobaczymy, czyje na wierzchu?