sobota, 19 marca 2016

Pudło z niespodzianką - renowacja metalowej wagi cz.I

Nie ma to jak odnaleźć po latach zapomniane pudło z ciekawą zawartością. Fantastyczna niespodzianka i okazja do powrotu do tematu renowacji i blogowania. Już od jakiegoś czasu chodziła za mną myśl o odnowieniu czegoś, aż ręce swędziały. Wiosna, czy cóś? :-D
Jak się rozkręcę, to rzucę się na coś większego.
Pudło niespodzianka zawierało części do dawno temu rozmontowanej wagi. Oczywiście ten etap był starannie obfotografowany, ale jak to w życiu bywa, dysk ze zdjęciami padł, backup-u nie było, więc czeka mnie niedługo składanie puzzli.
Waga nie jest antyczna, to dosyć popularny swego czasu model EKS (made in Sweden ;-)) kupiony za grosze. Zauroczyła mnie jej secesyjna forma. To, że jest odrapana, bez wskazówki i talerzyka mnie nie zniechęciło. Lubię czarne dodatki w kuchni, myślę, że dla niej też znajdzie się ciepły kąt.
Swoim zwyczajem przystępuję do renowacji małymi kroczkami. Wybaczcie, ale nie będzie opisu etapu I: demontażu, wskakujemy od razu na:

Etap II: Czyszczenie metalu

Farba odpryskiwała, miejscami była czymś obklejona: tłuszczem, woskiem (?), trudno ustalić. Nie jestem zwolennikiem kładzenia warstwy kryjącej "mankamenty", wolę zedrzeć wszystko i zaczynać od zera. Z pomocą przyszedł mi:

  • zmywacz do powłok w postaci żelu
  • wełna stalowa nr 0
  • pędzel/stara szczoteczka do zębów
  • środki ochronne: rękawice, coś na blat (może być gruby worek, świetny jest ten do segregacji ;-)
Na pierwszy rzut poszedł okrągły element podtrzymujący talerzyk (którego nie ma ;-).
Posmarowałam zmywaczem, odczekałam, aż farba zacznie się łuszczyć i potraktowałam "gluta" wełną stalową. Nie łudźcie się, że wystarczy jeden raz. Operację trzeba powtarzać.

Poszło bezproblemowo, zachęcona rezultatem następnego dnia rzuciłam się na resztę. Przy okazji przeniosłam się na świeże powietrze, bo primo: pogoda śliczna, secundo: zmywacz jednak śmierdzi i należy się chemią bawić w dobrze wentylowanych pomieszczeniach.
Tył wagi to wygięta blacha stalowa, zmywanie takiej formy to czysta przyjemność (z tą czystością to wiadomo... ;-)) Wiedziałam, że z tymi rzeźbionymi zakrętasami tak łatwo nie pójdzie.
Nie liczyłam, ile razy nakładałam zmywacz w zakamarki, opornie i mozolnie zdrapywałam małymi fragmentami.


Luksusem jest możliwość wyszorowania w wodzie całego przedmiotu, to nie delikatny mechanizm, tylko parę sprężyn. Wymyłam całość w misce. Po kąpieli prezentuje się tak, jak na ostatnim zdjęciu.
Widoczne są jeszcze gdzieniegdzie malutkie fragmenty farby. Spróbuję podłubać jakimś szpikulcem, żeby to doczyścić. 

Etap III: nakładanie nowej powłoki...już wkrótce po Świętach. Będziecie ze mną?
Blog Widget by LinkWithin
//google analytics