
Przedstawiam Wam Ludwika XVI w nowej szacie. Dobrnęłam do końca pracy. Wiem, wiem, miał być seledynowy, jest zielony. Materiał seledynowy się po prostu nie nadawał, o czym nie miałam wcześniej pojęcia (dopóki nie obiłam taboretu i nie poczułam jak materiał potrafi "pracować").
Seledynowy był za gruby, zbyt sztywny, po zgięciu rozdzielał się włosek, tworząc "łyse przedziałki", nie dałoby się go wymodelować na krawędziach. Nie będę tutaj wypisywać wszystkich minusów. Zdecydowałam, że fotel obiję taką tkaniną, jak taboret, z którym teraz tworzy parę mieszaną :-). Sami oceńcie rezultaty mojej pracy.

Kilka zdjęć z aranżacji, trochę wymuszonej. Trudno u mnie o wolny kąt w domu. A o porządnym świetle dnia, można tylko pomarzyć.

Zdjęcie poglądowe "przed-i-po", do dokumentacji moich "projektów":

Fotel już po obiciu, bez tasiemki ozdobnej. Mam mało zdjęć w trakcie obijania, jak już wpadłam w trans, to o fotografowaniu zupełnie zapomniałam.

Aleks koniecznie chciał się uwiecznić razem z "ludwikiem":


Praca nad podłokietnikami w skrócie. Mówiłam na to owijanie cukierka. Boczki zostały zaszyte nicią, żeby się nie rozwalały. Potem próba kleju (takiego hipermarketowego na gorąco).

Klika zdjęć po skończonej renowacji. Ogólnie jestem zadowolona jak kot, który zjadł śmietanę. Jest parę drobiazgów, które mogłyby być lepiej zrobione, np.: przód fotela mógłby być bardziej wypchany, nie byłoby drobnych fal. Wykończenie woskiem nie jest szczęśliwe na prawym ślimaku, wstając z fotela lub siadając, łapie się za to miejsce, więc szybko się wyciera i trzeba wosk uzupełniać. No to chyba tyle "bolączek".



To dopiero pierwszy z pary foteli. Drugi fotel został na etapie doczyszczania zakamarków, więc cały proces trzeba będzie powtórzyć, ale to dopiero na wiosnę, jak będzie cieplej i można posiedzieć na świeżym powietrzu.